Anna Twaróg
Urodziłam się w pięknej Limanowej. Aktualnie uczęszczam do I LO im. Władysława Orkana również w Limanowej. Interesuję się wszelkimi gałęziami sztuki, a resztę dopisze moja ulubiona historia.
To nie ciekawość, to chęć...
I. Nadzieja poznania obrazy - jasne zawsze harmonijne z obrazami otoczenia badanie dna zapuszczanie się w głąb obrazu głębi bez przewodnika nic chodzenie po powierzchni swoim szlakiem - ja - nieustanne ograniczanie - wahadłowość działania tylko w procesie szukania ścieżek i różności skrzyżowań jest nadzieja poszerzenia
II. Krok odwaga w nowości nie jest głupotą, ale Koniecznością impuls sznurowy ciągnie i łamie łamie Bariery i Przeświadczenia przez x lat patrzyłam prosto w Słońce raniło dowodząc swą wyższość teraz oglądam przez chmury, blaski i ciepło w umiarkowaniu w poznaniu rzeczy najważniejszy jest ruch nieustanna walka odkrywania rzeczywistości wokół poznania
III. Wyłom ręka jedna i druga każda inna gdzieindziej pokazuje chwyta czy pokazuje? zdecydowanie i niezdecydowanie! czekanie długie czekanie na? Naiwność w dobroci podłoża które usunie nazbyt ostre warstwy przecież to pierwsze pochylenie pierwsze pochylenie siebie wobec wielkiego JA to chyba zwykły Strach na myśl o obrazie Pokory
IV. Egoistyczne skwierczenie frytek w oleju bez dalszości kroków czy śladów w podłożu piszę? z obserwacji - może nie gwiazd a kamieni naiwność czyni z dobrych naiwnie dobrych i jedno jest nieodzowną oznaką drugiego Uwierzyłeś?
V. Takiego boju nawet Grunwald nie widział zadeptywanie ścieżek duma - poznanie tylko przez złamanie ... znów zacieram wcześniejsze ślady nerwowe ruchy głowy gestykulacja przez palce dłoni mojej ale nie mojej ostatecznie widzę umiarkowane szczęście wypruta duma jak balon puszcza nieświeże już powietrze bitwa przegrana? gdzieś tam ulatuje przebita z własnej woli nie niewoli powraca z zalążkiem poznania prosto gładko i do celu
Rysowanki kijem po wodze
I. odpowiedzi wole ich nie udzielać pogłębiając bełkot stuleci
II. postój nad wodą Tak i kaT bazgranie tych samych głów w przestrzeni karambol lotów wysokościowych następstwem stał się w ziemi w cudacznej paszczy lwa czy kotka domowego donośne warczenie tego drugiego mobilizuje do opuszczania pokładów za nad to wszystko nie potrzebnie tylu chętnych Wóraki do spadania latać już mniej chce a Dedale dawno wylądowali
III. sprawa Dedala nie daje ci spokoju? przyjemność wolności w ograniczeniu przestaje być tym czym być powinna zadowolony idź spokojnie spać...
IV. o znakach stanowczości Mamo ja chcę psa, ale boje się psów! Daj mi mamo psa bez jego psowatości - Przygarnij sobie kota, bo zamienniki bywają lepsze niż pragnienia bez ryzyka
V. uśmiech losu po zrozumieniu swych rozmiarów przejrzystości wasalstwa jedyne co nam pozostało to rzucić się z motyką na Słońce
Rzut okręgiem na płaszczyznę
pomysł na oddech? szamańskie pohukiwania w łańcuchu z puszek z każdym zetknięciem kolana z wysokością niezdobytą postawić piwo na dębowym stole albo nawoływać z minaretów do zlodowaceń polarnych to wszystko to jak upolować dzika i dostać tylko ćwiartkę lepsza ćwiartka niż kości? (tu na twarzy autora pojawia się szyderczy uśmiech)
nie myślę wyznanie stulecia! wklęsłe twarze telewizji kiepsko udają "krzyk" babcie o laskach wielu grożą palcem snując się chodnikami a wyśmiewaczki idealne - dzieci o zębach w wampiry grzmią basem swojego piętna niepoprawne zgubienie
widzenie trudno schodzić tyłem z góry rozkoszować się rysem palców kreślącym sens spływania linii palce schodzą się w jednym warto zrobić na przekór instynktownie prawidłowo uczy się przeciwieństw
pozytywka górzyście wymowne znaki zawirowań kiedyś tam coś skutek w pełni widoczny gigantyzm absurdu rzeczy celnych trafne są tylko sposoby tajemne przejścia od celu do celu? raczej same są celem
uczu cia-cia-cia tyle bzdur i dur nie zapisanych - są podstawą do wszystkiego buduje się od podstaw z podstaw składa są wszędzie tam gdzie nogi wyciągane w geście błogosławieństwa czekają na dalszy ciąg podstaw których nie ma samych, bo są w (urwałam bo uczu jeszcze nic tylko cia-cia-cia)
przychodzi taka myśl jak zakrwawiony nóż z dedykacją dla pewnego 'profesora'
zapijanki
*** długo by można można by do znudzenia czytelnika głupotą do znudzenia głupoty (świeżo znalezionej) czytelnikiem przecież to tylko bagaż na drogę nie na skróty
ZAKAZANY OWOC
Herbatkę z cytryną i cukrem zamienił w wino zbyt szybko. Zbyt wcześnie odszedł od piersi matki by ssać skręcony dym w papierku. Zbyt nagle pozbył się wstydu - garderoba zlepiana z kolorowych wycinków podebranej przyjemności. Wszystko przez nietrwałość czarnej płyty. "Dozwolone od lat 18-nastu" utknęło w którymś cięciu noża. Zaczęliśmy parafrazować słowa "nic co boskie nie jest nam obce" Dotknęliśmy najwyższego punktu Boga wydał się prostym zwyczajnym kawałkiem zmaterializowanych atomów. Z każdym gryzem w soczystość jesteśmy dalej - fałszywe ślady zębów na piasku, kiedyś zmyje przypływ.
UNIKANIE WSPÓLNYCH CELÓW
wkopanie do pustej bramki paru pusto wpompowanych piłek i świadome unikanie dłoni wyciąganych w naszą stronę ucieka samochód w głąb lasu po torach sunie nie przetartych - dziko świeżo liście - reflektory cztery dwa traktory monstrualnej publiki z zębami wykrzywionymi ekstazą ciemności bieganie za spokojem celowe wypróżnianie dobitnego szukacza schodkowe niechcenie niczego trudnego kiedyś może było inaczej teraz jest najprościej samotność to egoizm ucieczka przed problemami innych
UCIECZKA PO OKRĘGU
dni się zlały w jeden rosną drzewa przed teraz już obok i za mną zieloność już nie daje ukojenia! szybsze kroki oddechy miarowe nie ma-m już samotności! w największym odludziu gdzie Pan stoję na zboczu w geście Przymierza bratam się ze Słońcem ta linia spokojności między nie koi mgieł fabryk i domów w dole dni się zlały w jeden wisząc w gwarnym od! ludziu
TERAPIA
walka atak atak atak wal atak atak atak atak w atak atak atak atak atak odruchowo liczył mijane latarnie odruchowo kłaniał się ludziom podziurawiony zalepiony podziurawiony zalep podziurawiony za podziurawionym grzebiący kot w śmietniku bardziej był rozważny w swoich wyrokach na prawy sierpowy prawy sierp prawy sie prawił przez całą drogę z lewym drewno wbite w sam środek drogi tańczyło z twoją ciotką zębata wiewiórka zachęcała cię gestem do przystani przystani przy tani ten kawałek ziemi Pan Kowalski jak co dzień wracał z pracy, w torbie ta sama książka "Psychologia Każdego Człowieka"
POŻYCZKA INTELEKTUALNA
życie publiczne i osobiste nagrywa, przycina, puszcza Drodzy widzowie oto fakty: kto z kim na kawę! - Łoooo! - kto kogo zabił, okradł, pobił... - Buuuuu! - ta zdjęła majtki! - Łoooo! - zamknęli premiera, biskupa, mordercę.... - Buuuuuuuuu! - słuchacze widzowie czytelnicy prosicie o dożywocie faktów aktów przez poklaska dla wolności - manipulacji a teraz ubogi prezes przejdzie z tacą i zbierze abonament za telewizor! Brawa, ogromne brawa! pan z czerwonym noskiem stoi na głowie i wygłasza przemówienie
MORS REPENTINA
wyżu-tych sumień nie sposób omijać drogą dedukcji ogranicz tłuszcze białka i zdechnij pod płotem szybka śmierć w kudłatych gatkach
KICZOWA PUSZKA OTWIERA PANDORĘ
z zachodu dla wschodu w włosienicy pości na boso prosząc - Pandoro otwórz!
KROPKA
szare gigantyczne dłonie w skronie zapracowanych murów klekoczących miast w obraz! j-elit cienkich z nabycia przeżuwane i rozciągane rozciągane i przeżuwane nigdy nie utworzą balonu idealnego ciągle dziurawi go zębami jeden paw w rozciągniętych zegarach oklepanych wskazówek naciągniętych czasów siedzę sobie po turecku w chińskiej knajpie czarnoskórej dzielnicy francuskiego miasta nad spróchniałym korytem europy
FENIKS
Puf i spadł ptak Nów pali znak Krzycz w fali wir Znicz pali świr Twój płonie grób Rój boskich prób Lecz cofasz się Precz boli cię Znów śpiewa ptak Rów leżysz - wrak
CZŁOWIEK
ucięli mi głowę tej nocy, o Boże jak lekko! bez gnuśnego, krwistego cielska turlam się ochoczo teraz jestem tak blisko ziemi! każdą zmarszczkę, zgrubienie, ranę poznaję rzęsami jestem okrągły eliptyczny bez zwinnych rąk i nóg wszystko może mi zrobić wszystko wyrok zbyt okrutny!
CHOĆ RAZ SIĘ ZALEJ
życie w proszku zamkniętym w kolorowej torebce a z tyłu przepis na... sukces codziennie praca dom praca a gdy w końcu wysypiesz się z papierowych ciuszków i wejdzie pod gorący prysznic tak samo rozmoczysz te same brudy tylko z innych miejsc z innych ludzi
improwizacja perfekcyjnie wypracowana
kojarzysz może miliony ptaków odbijających się od jezior łąk okien? chaos rozerwanie unoszenie wrzawa i płynne przechodzenie w klucze nuty półnuty akordy i słowa odlatujące pusto kiedy odpływają - jednak z myślą że zapełnią gdzieindziej między może u ciebie? - morze? przypuszczasz jak wielki jest kosmos rozlany w niezawisłej nie-kuli w miliard planet gwiazd zbadanych dłonią nie-ma- kształtów im nie można zajrzeć w oczy i po prostu wiedzieć miliardy blasków starają zastąpić dwie iskry na próżno? widzisz z tego chaosu dłoni mocno gestykulujących miliardów wypowiedzianych słów na próżno? i płynnie przechodzi w muzykę sunącą pod palcami przez wypukłości policzka do końca zajrzałam w oczy
nawet przez sen jesteś ironią
starasz się oddać myśli oprócz tego że ktoś tłucze się za ścianą rytmicznie teraz - pozostaje kwestią nierozstrzygniętą wiele takich zagadnień powstanie odłóżmy je... beznadziejnie jeśli nie możemy poznać siebie i tylko czekamy aż samo się wyrzyga śpimy zalegając w kątach pokoi wplatamy nowe pędy do koszyczka ego może jakiś durny Kapturek przeniesie nas przez las? Tylko po to aby babcie pożarł wilk! w spadku po Alexandrze wyścielane widzenie Cezara: - Są marionetki i tłuste marionetki... w krzyk! i biegniesz do Ojca że bluźnią że źli a-to-ty a-to-ty a-to-ty!
PAN OD HISTORII
patrzę zawsze prosto w cel czytam o Alexandrze Cezarze Napoleonie i czuję że znam ich! Doskonale galopuje od myśli do myśli skłaniając wieki do pokłonów zabawa w karuzeli czasów - dedukcja i logika - jak ćwiczenia w szermierce w posadach gigantycznych wyprostowanych homo sapiens sapiens - maximus mmmm.... pycha zaczęło się
przechadzka z Persefoną
sytuacja liryczna następująca: leżę na trawie i wpatruję się w niebo jest lipiec może sierpień nieopodal na ławce siedzi Pan i badawczo obserwuje - mnie cisza ja jednak: wkładasz głowę w dłonie tylko po to aby urzeczywistnić swój stan ducha więzionego miedzy jedną dłonią a drugą w klatce palców szperających w materii może i podtrzymują głowę na karku utrzymuje res cognitas na swoim miejscu ale nie lepiej się puścić? zerwać kręgi szyjne skręcić powrozy i dać odciąć katu-światu Styks teraz nie pływa się starym Charonem modne są jachty albo deski do surfowania Cerber podpowiada, że nie ważne jak - ważne gdzie i zachęcająco merda ogonkiem przyjmując dolary za wejście można i tak przecież tu nikt nie dba czy masz jeden czy trzy oczodoły przyzwyczajeni do beznadziejnych klubów beznadziejnych filmów i muzyki beznadziejnych ludzi i jedzenia bez nadziei całkiem dobrze nam idzie Dlaczego by nie przystrzyc czarnego pudla i zagrać w kości z Brutusem? Dante straszył afiszem nad bramą żeby wchodzący porzucili nadzieję bramki nie piszczą, lotów nie odwołali Dante straszył afiszem nad bramą a nie taki diabeł straszny jak go malują dwudziesty pierwszy krok
Z serii matematyka rządzi światem: okrąg
nadziejo ty ręko ironii która nieustannie wkładasz nas do ust jej nadziejo! jeszcze chlupie w butach tylko kurtka już rozpruta płuca unoszą delikatnie w swobodnych powiewach bez siarki i trotylu niedługo zakwitniesz staniesz się mniejszy i duszno intymny przylgniesz do mnie i dotąd będziesz czuwał aż nie odwrócę oczu od twych opadłych liści znów wchłonę całą twoją zieleń wszystkie banalne zachody rozbawione wschody i kilka wdechów wiatru bo przecież ptaki przylatują na wiosnę tylko po to by odlecieć na zimę
Polifonia
ścieżki z piętrowych osiedli i tacy Sami Wszechobecne Drzewo boga hefajstosa w giętych żurawiach - stali i próchnem kruszone - od - Drzewa - zielone ten Sam zachód lecz za inną górą-Sam nie umiem wypowiedzieć mój - a nie pojmą - można ogarnąć i nucić smutek w tysięcznym pytaniu o drogę kryje się Owoc - DiZ - na każdej-gałęzi płasko, płasko - i - wyrasta las płasko - płasko - ciemno - ciemniej ciągle przemawiasz do mnie Cesarze - i - Sam
Zwyciężeni Herosi
z pieszczotą podchodzisz jak do dziecka kolebki - marmurowych ideałów wrócą morze zza - zza ścian poganiacze mułów i czasu wrośnięci w antyczne-wrota wyścielani Tybrem i Złotem we wspólnym zamiarze łagodna wilczyca balansuje nad przepaścią - schizofreniczna kłamczucha z oślim uchem czym bliżej początku powracają drgania - wstrząsy wtórne przeszłości tylko patrzeć jak założą wieniec laurowy
JEST JESZCZE TAKI POJEDYNEK
PROLOG Błędem było nazwanie go moim, Moim lasem, Lasem-Światło-Cieni, gdzie dzieci zbierają szyszkowe skarby i skrzętnie zakopują pod wilgotną płachtą pachnącej ziemi. Czołgam się wśród cierni, borówek i mchu, szukając każdym zmysłem przetartych w przeszłości dróg do Edenu. Chyba zmalały, stosując się do mrówczych wędrówek. A ja wybujałem jak niemy bóg chowając mój las pod skrzydła płaszcza i obiektywnych sądów. Na polu było cicho. Na dworze było cicho. Na zewnątrz było cicho, a w środku kwitł handel tanimi niewolnikami bez roli samoistnie i całkiem nieświadomie. W zakamarkach niedostępnie ciemnych wystawały sprzedajne i łatwe - okaż im choć jeden impuls, a gratis dostaniesz całe możliwości. Błędem było nazwanie go moim, bo każdy przychodząc i odchodząc komponuje i spełnia subiektywnie. Tylko, on ze mną dorastał! Kwitł i marniał, a potem już nie mógł. Osiadł na dnie ciążąc jak rzeźbiony kwiatem z optymistycznym rubinem w środku oczka - kamień topielca. Pływa twarzą w dół i podziwia sekretnie czuwający w głębinach... Kamieniu Filo-zoo-fa! Cz. I Wysmukła, a zarazem prężna wierzba rozchylała swe białe ramiona jak kochanka stojąca u wrót jaworu. Czeka swej symfonii letniego zapachu, wpływającego w duszę z orszakiem przybranych kwiatów. Słońca jasne stoją wysoko, nim wiatr przystroi je cieniem, zdołam dotrzeć i wejść w otwarte okiennice. Bo tam właśnie mieszkam, wśród rozciągłych do granic - słów - w dźwiękonaśladowczych barwach. Jestem kapłanem, a czasem błaznem, Więc Jestem. Echa uginają się pod swoim przebywaniem w chwili goniącej czas i w dźwiękach uskakujących bezszelestnej ciszy. Stoją w drżących z rozkoszy kształtach liści oblanych klonowym słońcem. Dotknijcie moich pni, roztoczcie biel jedwabiu w szparach suchej kory, w której kryje się zmęczenie lasu i słowiański duch promiennego Swaroga. Dzieci bzu, prastarej kochanki trawy - ulećcie z bezruchu w koczowniczy trans skraplających się wód płynących w nas. Lubię gdy tak zmęczony opierasz głowę, a mech jak purpura daje wytchnienie wiedząc komu ma zaszczyt służyć. Czerń skaczących niesfornie jaskółek odbija się w tafli źrenic patrząc na inny, zamierzchły gdzieś wiek. Wiem, że już nie wrócisz, nie tego wieczoru. Na szalach moich dłoni ważą się wymiary. Ofiary wchodzą po schodkach piramid; niedługo z samego szczytu na samo dno potoczą się ich losy. Na zachodzie wzniosą lewe ręce, na wschodzie prawe. Łącząc się w przesłaniu z przeszłości ku przyszłości dla teraźniejszości - pobudzającej mocy solarnego środka wysyłającego życie. Namaszczeni olejami genialnego Deus Artifex, z jednej bryły wyciosani dłońmi Boga-Rzemieślnika. Trwamy. Naznaczeni rysami twórcy i destrukcji. W obrazie pana i niewolnika - dostrzegamy siebie. Cóż za neoklasyczne kształty - wydumane i dobre w całej swej hipokryzji. Znów nadbiega! Krzepiący w żyłach krew - upór. Sam w sobie, sam dla siebie - "prochem i niczem". I z tego stara się zrobić krok - pokusa demiurga. Bilans musi wyjść na zero. Co stworzysz to zniszczysz. Słyszysz ten ironiczny uśmiech zawieszony między gwiazdami? Nie, ty go nie widzisz, ni zmysłami, ni przed oczyma duszy swoje. Nie zgadniesz sączącej się ciszy wszechświata. Zaleje cię, ogarnie i zniknie. Cały jad wsączy się w ego i zastygnie. Zimny i stale wpatrzony w jeden punkt jak oczy wisielca, co dokonał życia dzięki pętli i gałęzi. Jeszcze widać w nim niemy strach, bo nie zdążył uciec przed sumieniem człapiącym za nim w za dużych butach. Może przeważyło parę srebrników, a może źle opowiedziany kawał. Teraz wplótł się w poszycie trawy i w uderzenia wiatru, wyznaczając godziny głuchym biciem dzwonu. Pamięta się o was i do was idzie, szukając sposobu na transcendencje. Zawsze na koniec Matko, odchodzisz w las. Prowadząc moich licznych braci, siostry. Zanurzacie się w drzewach i mroku pozostawiając szelest i niedosyt liści. Znów nie rozumiem dlaczego Byliście. Miejsce po niej dawno wystygło, a ja w martwym bezruchu boję się oddychać. I nie wiem czy moje ręce ciągle są wagą dla dobra i zła. Cz. II Każde jutro ma przeszłe dziś i opierając na poprzednim zatacza krąg. Za parę minut stanie się dosyć dziś, zębate koło przesunie o jedną twarz dalej. Jak głaz tkwię w ziemi zamaskowany nocną rosą, bo nawet kwiaty zamknęły na nią powieki. Płaczesz? Na pewno płaczesz, poszłaś bez słowa, tylko nie wiedząc, że droga zawiedzie cię w las. Stoją tam posągi ludzi o idealnych proporcjach, zimne lub słoneczne, zdane już tylko na pogodę. Nigdy nie wiesz kiedy wyruszysz za Matką i kiedy zostaniesz na zawsze z Ojcem, który pykając fajkę opowie o wszystkim czego dotąd nie wiedziałaś. Ty już wszystko rozumiesz! Obojętna i nieczuła! Przyjdziesz wieczór razem z nimi, powiększysz ten milczący chór i odśpiewacie swoje Alleluya wykonane przez świerszcze i brzozy. Podła twoja rola kochanico z toporem kata w dłoniach od zewnątrz różowych z połyskiem bieli rozchodzącej się w powietrzną pustkę. Ty już wszystko rozumiesz! I pojmiesz dlaczego milczałem po wszystkim, gdzie odchodziłem na długie godziny. Jestem kapłanem i błaznem, bo ciągle nie dokonałem wyboru. Czas nagli i słowa szukają przemienienia. Nie wbiję sobie sztyletu w dumę kończąc swoje poema honorowym podpisem. Całą truciznę, kropla po kropli, wysączę kojąc gorzkie pragnienie odmiany. skupiając w jednym punkcie całą naturę zrobię wyłom w murze historii Cz. III Wejście pierwsze - bo widzisz są takie miejsca. Bo widzisz są takie miejsca, gdzie falująca przestrzeń miesza się z mknącym bezwiednie ciepłem i chłodem. Pewnie doświadcza warstw rzeczywistości przepływając między nimi z prądem wiatru. Porośnięci mchem i paprocią bogowie smakują słodyczy wtórujących kolorom melodii do słów zgubionych przez odległe dzieci. Ostatni tutejsi mieszkańcy byli nazywani poganami. W posągi, obrzędy i wiarę oddawali się w całości bez wybierania tylko tych wygodnych i niewymagających wysiłku. Potrafili wyżej sięgać w swoich prostych poglądach i tradycji niż współcześnie zrównane pszeniczne pola. To woda i wiatr kruszyły skały, aby przykryć bezpiecznym płaszczem tolerancji - osady, świątynie i miejsca magiczne. Natura łaskawie objęła wszystko jaśniejącym prężnie korowodem traw i lasów. Wodospady świętych jezior rozlały się w odnóża rodzin, plemion. I cisza stojących nocą pali, przesiąknięta dymem ognisk upojonych nietrzeźwą muzyką. Często odprowadzałem myśliwych łowiąc z nimi bażanty, wzrokiem chwytając ulotność. Nigdy nie pojmę przemijalności. Za każdym razem zamykając powieki, kurczowo chwytam wymiary i przyciągam do siebie wdychając ostatni słowiański zachód. Cz. IV W cztery strony świata. Lustro zawieszone w półmroku wielkiej sali. W niej ty i ty. Pochmurny gdy widzisz deszcz i zimno przeszklone między, a przestrzeń ta ozdobna w ramy. Lecz intuicyjnie i nieśmiało zaczynasz się uśmiechać, mgły się podnoszą a promienie słońca wracają poprzez przeszklone między, a przestrzeń ta ozdobna w ramy. W wyniesieniu miękkich kroków i gestów poza sale jest podobnie. Powietrze zmokłe od ciszy, lasy zroszone świeżą rosą rozbrzmiewającą w liściach, słońce a nawet ta najbardziej niezrozumiana, wykrzywiona od niechcenia twarz ludzka, choć brzmi to strasznie umiejscawiając ją tutaj, wszystko jest zwierciadłem nastroju i podejściem twoim jako ciebie samego jednostkowo spoglądającego poprzez pryzmat subiektywizmu dwóch oczu. Cykałaś regularnie jak konik polny pod ciepłą płachtą złej nocy i płynnych gwiazd. Rozmyta tym majem jak zmokłe kwiaty w deszczowych łąkach odległych pól. A ja odbijałem się pod księżyca cieniem wątłego kapłana wplątanego w ścieżki. Dobrze jest mieć tylko jedno odbicie.