Aleksandra Pociecha
Od zawsze interesuję się sztuką i od dłuższego czasu staram się ją sama czynnie tworzyć. Piszę wiersze (z gatunku refleksyjne), wykonuję biżuterię techniką soutache, posiadam zdolności wokalne (członek dwóch chórów), aktorskie (występy w wielu przedstawieniach, również konkursowych, a nawet zajęcie pierwszego miejsca przedstawiając spektakl z grupą rówieśników, którego scenariusz był w całości mojego autorstwa) stąd również napisana została przeze mnie już duża część mojego autorskiego dramatu. Swoich sił próbowałam również w recytowaniu poezji. Zajęłam pierwsze miejsce na wielu konkursach. Bardzo chciałabym się rozwijać i dzielić swoimi pasjami z innymi.
Niemoc zaklęta w zimnie granitu
Nie liczę na Ciebie Zamykam drzwi Mój mały świat złe sny. Nie patrzę na Ciebie Odwracam wzrok Dotykam dna uśpiony głos. Dwa słowa modlitwy. daj Panie. Nie szukam Ciebie Błądzę gdy zmrok Nie czuję zimna Trwa noc. Nie czekam Ciebie Zapałki w dłoni Zimno granitu czas już nie stoi. dwa słowa modlitwy. daj Panie... Nie czuję Ciebie parują łzy. Nie słyszę Ciebie drżą ręce. Dwa słowa modlitwy. daj Panie. Daj dzisiaj już tylko. Wieczne Odpoczywanie.
Posłuchaj ciszy
Kiedy zabłądzisz Na życiowej drodze Nie szukaj zrozumienia Wśród zabłąkanych dusz. Posłuchaj ciszy. W niej jest Bóg Twój nauczyciel miłości.
Kulisy samotności
Samotność jest jak grzmot Gdy w przeraźliwej ciszy Łza delikatnie pieści Posadzkę ciemnej nocy. Samotność tkwi nierzadko W nadmiernym tłumie ludzi, Którzy już zapomnieli Gdzie mieszka Twoja dusza. Samotność jest to ptak Zamknięty w klatce złudzeń, Że ktoś Go jeszcze szuka. Samotność to też Ty Ukryty w samym sobie. To właśnie gorzkie łzy Z Twoich zmęczonych powiek Gdy niespełnione sny Zabija bliski człowiek.
Potrzaskana układanka
Tyle huku, trzasku, świateł, Makijażów roztańczonych. Oplatają wszystkim twarze! Tyle pędu, biegu po nic I pretensji do wariatów. Tyle smutku z tej radości, Tyle wojen o rok sławy. Jakże wiele ofiar krwawych! Psychologów wyścig z czasem, A rodzina gdzieś uśpiona. Pęka jak kieliszek rdzawy. Coraz więcej jest przepaści Przeraźliwie pustych oczu. Tyle myśli w kołowrotku, Marzeń tuzin nad tuziny. Ile jednak zwykłych osób? Kto zapyta: Czy my aby nie grzeszymy?
* * *
Gdybyś był moim oddechem. Gdybyś tlenem stał się dziś Tak byś w żyły moje wstąpił, Prosto byś do mego serca, Gdybyś zechciał, Szedł, w nim tkwił! Gdybyś był moimi łzami. Gdybyś był tą wodą słoną, Płacząc spływałbyś ustami, Stawałbyś się pocałunkiem Wilgocącym moje wargi. Gdybyś był oka źrenicą, Gdybyś był cząstką zwierciadła, Lustrzanym moim odbiciem, Wtedy razem - tacy sami Bylibyśmy jednym ciałem Jakby dwoje jednym życiem. Wspólnym serca kołataniem, Jednakimi wnętrz myślami, Połączeni wspólną duszą, Jednym sensem opętani.
Woda żywa
Podpisany wartością równą kropli rosy, która już niebawem wzniesie się ku niebu by znów spaść nim powstanie przed upadkiem za zaledwie jedno mgnienie. Żeby zginąć! Nie, nie zginie. Żeby uciec! Nie ucieknie. Lecz cichuchno wyparuje by się skraplać, by nasiąkać i się błąkać! Między niebem, między ziemią Będąc w samym środku piekła.
***
Nie pozostałeś mi obcy A jednak umierasz Co dzień, wciąż, we mnie Nie wierzę! Nie zrozumiałeś szelestu Krzywo stawianych stóp Na posadzce błędnie odgadnionej ścieżki. Drogowskazie! Nie kocham żadnej z kropli ciepłych wód. Wodospad słony cichych słów I pustych źrenic świat. Tak zrozpaczony, W powodzi snów Ucicha! Nie ma strapienia w ostatniej z igieł Modrzewiowych skonań. W niej zieloności nadzieja Powrotu życia Wiosną zaistnienia. Chłód wciąż umyka. Niepokój wzbiera. Zdradziecka cisza. Oddycha. Umiera! Nie jesień, W odcieniach tonie pomarańczy. To taniec ognia. To niemy krzyk ludzkości złej - szarańczy! Nie czekam deszczu. Usycham. Nie szukam wiatru. Ucicham. Nie potrzebuje tlenu. Zasypiam.
***
Gdyby sześćset sześćdziesiąt sześć słów Mogło zawrzeć uczuć moich potęgę Byłbyś mi winnym Gdyby te drogi zawiłe Się krzyżowały w miejscu Najświętszej śmierci - Golgoty Byłbyś mi Panem Gdyby ta woda trysnęła W miejscu Pól Elizejskich Tomasz był moim ojcem niewiary Byłbyś mi zbawcą Byłbyś mi bliskim Byłbyś mi Bogiem! Poznanym...
Ojcze
To nie z Tobą chciałam rozmawiać, kiedy otwierałam usta. To nie o Tobie chciałam się głęboko zamyślać zamykając oczy. To nie dla Ciebie zaspanymi porankami chciałam wstawać z łóżka.. Nie do Ciebie pragnęłam pójść opuszczając łóżko zwane życiem. Tym razem nie rankiem dnia. A wieczorem. Wieczorem swojego istnienia. To nie z Tobą chciałam dzielić zmartwienia i nikłe przedstawiać radości. Sprawując meldunek, bezmyślnie szepcąc bataliony słow. Postawionych w szeregu jako przymusowo służący żołnierze Na przeciw mojej fortecy, jako wrogowie, nie bracia. Strzelaliście w moją stronę spuszczając wzrok. Tylko czy Wy w ogóle mieliście prawdziwe oczy? Pacierze...? Nie na Twoją chwałę wiłam gniazda jako ta zagubiona ptaszyna Na spróchniałym drzewie jakim się zdaje być Dopiero dziś zrozumiałam - ziemia... Ta doczesna, ta namacalna. To nie Ciebie, głęboko w truchlejącym strachem sercu wciąż chowając biegłam na oślep. Po miłość? Po szczęście? Po cierpienie...? Nie było Ciebie tutaj, nie było Ciebie tam. Więc gdzie naprawdę wtedy byłam ja? Czy byłam?
Kruchość
Kruchy jest posąg człowieka Gdy głazem zamarza dusz wianek. Krucha jest brama do nieba Gdy duszom daleki jest drugi Gdy wnętrzom nie straszny jest chłód. Gdy dobro i wiara Gdy ojczyzna serca Odległy ludziom zaścianek. Gdy ziemią obtarci Kroczymy w nieznane. Kruchy jest strumyk płynący ze źrenic człowieka Krucha jest natura ludzka Gdy w czasach uczłowieczenia człowiek w zwierzynę się zmienia. Krucha jest miłość Ukradkiem zakańcza swój taniec. Kruche jest szczęście. Krucha trudna wiara. Kruche to co wymaga cierpienia Kruche wszystko co niegdyś najtwardsze. Co niegdyś fundamentem W pył nam się przemienia...